Tego bloga dedykujemy naszemu dziadkowi,
który 03.02.2011 zakończył swoją podróż po tym świecie.




wtorek, 15 marca 2011

6-21.12 Praca cd.

Na kilka dni przed świętami nastąpiło u nas kilka zmian. Pierwsza dotyczyła mieszkania, przenieśliśmy się do wygodnego domu z rozimprezowanymi współlokatorkami. Mieliśmy wreszcie własny pokój, o spokoju można było zapomnieć z powodu wesoło-głośnego usposobienia dziewczyn. Dom był położony na tyle daleko naszego byłego hostelu, że nigdy więcej nie „przejechał” po nas pociąg. Jedyną rzeczą za którą tęskniłam był ptaszek, który przepięknym śpiewem budził nas rano i kładł do snu wieczorem.


Zawsze siedział na slupie i układał swoje piękne pieśni z kilkunastu fraz. Dodam, że żaden z napotkanych później ptaszków nie umiał sklecić czegoś z więcej niż najwyżej czterech fraz, które nijak miały się do siebie.
W pracy również nastały zmiany. Część z naszych kolegów z Vanuatu wracała do domu na Święta. Z tej okazji, a także nadchodzących Świąt nasz pracodawca wyprawił nam barbeque – imprezę przy grill'u, tyle że gazowym.



W sobotnie popołudnie po pracy jeden z naszych przełożonych wygłosił przemowę na temat świetnej zespołowej pracy wszystkich obecnych i takie tam. Potem uczta śpiewy, tańce. Ludzie z Vanuatu okazali się również bardzo uzdolnieni muzycznie. Podczas fiesty dali na żywo popis swojej wokalno-instrumentalnej ekspresji. Poprzez swój śpiew i grę wyrażali swoje radosne usposobienie. Słowa tego nie oddadzą, trzeba to zobaczyć.



Najbardziej podobała mi się przygrywka, w czasie której każdy po kolei włączał się ze swoim instrumentem, oczywiście grając całym ciałem. Jednak po 15 utworze stało się to dość monotonne, bo do każdej piosenki przygrywka i rytm były dokładnie te same. Niektóre z instrumentów widzieliśmy po raz pierwszy w życiu. Największe wrażenie na nas zrobił karton z kijem z przymocowaną do nich struną, który z powodzeniem spełniał rolę sekcji basowej.

Mniej więcej w tym samym czasie zostałam przeniesiona do innego teamu i w przeciwieństwie do Jasia co tydzień robiłam coś innego. Nowi koledzy z Vanuatu okazali się równie pomocni jak Ci z poprzedniej tury. Tylko pogoda zmieniła się na wiosenno-jesienną mimo początku lata.


Dość często zdarzały się deszczowe dni, z ich powodu czasem kończyliśmy wcześniej pracę, żeby zdążyć się wysuszyć. Zdarzyło się też tak, że w czwartek kiedy świeciło słońce i nic nie zapowiadało zmiany, mówiono nam, żebyśmy w piątek nie przychodzili, bo będzie padało i faktycznie jak rano zaczęło to skończyło późnym popołudniem, a w sobotę znów mogliśmy wrócić do winnicy.

Więcej zdjęć:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz