Tego bloga dedykujemy naszemu dziadkowi,
który 03.02.2011 zakończył swoją podróż po tym świecie.




piątek, 23 lipca 2010

12-16 lipiec 2010 Vancouver

W poniedziałek postanowiliśmy odwiedzić wielką atrakcję Vancouver - Stanley Park, znajdujący się w samym centrum ogromny park zamujący cały spory półwysep.

W Vancouver panuje powszechna moda na wszystko co zdrowe.Większość zwykłych produktów  jak np.: mąka posiada dodatki w postaci witamin oraz żelaza, a soki owocowe wzbogacone są w pochodzące z ryb kwasy tłuszczowe omega 3. Ponad to promowana jest  żywność organiczna oczywiście odpowiednio droższa od zwykłej. Dodatkiem do zdrowego odżywiania jest aktywny tryb życia wspierany przez lokalne władze, Stanley Park jest jednym z przykladów na to. Są tutaj wydzielone trasy dla rolkarzy, dla rowerzystów i dla pieszych, z których duża część to długodystansowi biegacze. Dla amatorów sportów wodnych wybudowano przystań wioślarska i żeglarska.


Nie da się ukryć, że jest stąd świetny widok na centrum, co nie umknęło mojemu aparatowi.


Ten półwysep był też gęsto zamieszkały gdy na tych terenach swobodnie żyli Indianie, pamiątką po tym jest Pole Totemów (właściwie jest to kilka totemów jeden obok drugiego).



Jakby ktoś narzekał że mało nas na zdjęciach, to nadrabiamy.



O zachodzie słońca miasto nabiera nowych barw.





Następnego dnia wybraliśmy się na przeciwny - południowy kraniec Downtown. Tam znajduje się wyspa Granville Island. Prowadzi na nią most, biegnący na wysokości górnych pięter wieżowców stojących blisko wody. Widok z mostu może Wam się spodobać.



Innym obowiązkowym dla nas punktem w Vancouver był Science World, czyli tutejsze muzeum techniki. Po pobycie w Norwegii jest to nasze nowe hobby - odwiedzanie takich miejsc. Jest to zupełnie coś innego niż nasze muzea. Zarówno w Norwegii jak i tu są to po prostu kolejne pola doświadczalne dla młodych ludzi, które bawiąc uczą. A zabawa jest przednia.

Można urządzić sobie wyścig na wózkach inwalidzkich. Niestety przegrałam.

Ta konkurencja wymaga odprężenia. Kto się bardziej zrelaksuje przepycha kulkę w kierunku przeciwnika. Jako ciekawostkę podam, że panowie, jako istoty niemyślące(bez obrazy), najczęściej wygrywają ;)

Vancouver jest zalewane przez chińczyków i to od dość dawna. Spotkaliśmy monument ku czci obywateli chińskich, którzy pracowali przy budowie drogi łączącej prowincję gdzie znajduje się Vancouver, czyli British Columbia, ze wschodnimi terenami. Połączenie to było wymogiem, żeby BC stało się częścią Federacji Kanadyjskiej. Aktualnie większość nowych wieżowców w Downtown jest już wykupiona i stoją puste. Właścicielami są Chińczycy, którzy żeby dostać obywatelstwo Kanadyjskie muszą mieć mieszkanie. Paszport tutejszy to dla nich zabezpieczenie na wypadek, gdyby sytuacja polityczna w Chinach zmieniła się w niekorzystnym kierunku. W dzielnicy chińskiej znajduje się ogród Dr Sun Yat-Sen Classical Chinese Garden w stylu z czasów dynastii Ming, Dokładnie jakby wyjęty z pałacu cesarza w Pekinie.



Żeby nikt nie myślał, że Vancouver to tylko aluminium i szkło, znaleźliśmy też piękną i delikatną przyrodę.


I dziki gąszcz bambusowy.


What's your Grind Time? (Jaki jest Twój czas Grind?)
Może zapytać Cię ktoś, kto chce sprawdzić w jakiej jesteś kondycji fizycznej.
Chodzi o czas wejścia na Grouse Grind, szczyt górujący nad Vancouver.


Jest to jedna z wielu aktywności sportowych jakie są, nawet nie modne, po prostu obligatoryjne, gdy się tutaj mieszka. Swój Grind Time ma każdy, kto potrafi chodzić.
Nie możemy odstawać od średniej, wiec poszliśmy.
Na ustalenie swojego Grind czasu namówiła nas nasza kuzynka Małgosia, która wprowadzała nas w tajniki prawdziwego życia w Vancouver.
Mimo pokaźnych rozmiarów parkingu, porównywalnego rozmiarami do tych przed wielkimi centrami handlowymi oraz późnych godzin popołudniowych,  trudno nam było znaleźć miejsce.
Podejście jest na prawdę strome, pod górę idzie prawie sznur ludzi w różnym wieku a co niektórzy nawet wbiegają. Obowiązkowo każdy ma ze sobą butelkę wody i ciepłe ubranie bo na górze jest chłodno.
Nasz czas podejścia to 90 minut. Rekord to około 20 minut, czas naszej kuzynki gdy trenowała do maratonu to 40 minut. Na szczycie na stacji kolejki linowej umieszczona jest tablica informująca o najlepszych czasach wejścia danego dnia.
Nagrodą za trud wejścia na szczyt  jest piękny widok na zatokę i miasto.




Drogę powrotną odbyliśmy kolejką linową i pojechaliśmy na pyszną kolację do Małgosi i jej męża Erica.
Wspinaczka na Grouse Grind nie jest dobrym sposobem na trzymanie linii. Po wysiłku dopada człowieka taki głód, że zjada więcej niż normalnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz