Tego bloga dedykujemy naszemu dziadkowi,
który 03.02.2011 zakończył swoją podróż po tym świecie.




poniedziałek, 30 sierpnia 2010

19-20.08 San Francisco - miasto w chmurach

Będąc w pobliżu San Francisco postanowiliśmy tam wstąpić. Wyjeżdżając rano mieliśmy upał, załączyliśmy wiec klimę i pojechaliśmy. W samym San Francisco spotkaliśmy wielu ludzi ubranych w kurtki i czapki chociaż słońce świeciło na całego. Zdziwieni tym zjawiskiem otworzyliśmy okno i okazało się, że jest chłodno choć nie aż tak by od razu wkładać czapki i zimowe kurtki, jak niektórzy tubylcy.
Może to i lepiej, że się ochłodziło, w końcu od prawie dwóch miesięcy są upały.
W mieście panują dziwne zasady, już na początku natrafiliśmy na duży korek z powodu opłat mostowych. Każdy kto chce przejechać mostem musi uiścić opłatę w wysokości 6$. Potem natrafiliśmy na kolejna anomalię, a mianowicie zakaz skrętu w lewo. Jadąc kilka minut przez miasto nie spotkaliśmy ani jednej ulicy, w którą można by było skręcić w lewo (taki raj dla nauki jazdy). Na szczęście mając Jadźkę poruszanie się po mieście nie było aż takie trudne ;)


Pojechaliśmy na słynny Golden Gate. Przed samym mostem pojawiły się chmury zasłaniając go całkowicie tak, iż tylko z tablic informacyjnych można było stwierdzić że to on.


Jadąc przez chmury na moście nie widzieliśmy nic na odległość kilku metrów.


Za to na drugim końcu czekało już na nas słońce.


Zadziwiająca pogoda.



Przelewające się chmury znad oceanu, przez góry i most prosto do zatoki dostarczały nieziemskich widoków.


Całą dalszą podróż w stronę oceanu odbyliśmy w chmurach czasem podglądając świat przez małe prześwity.


Tak dotarliśmy na pole namiotowe również osnute mgłą. Miejsce to przypominało coś pomiędzy mglistą Irlandią  a Szkocją, w każdym razie bardzo urokliwe.



Słońce można było oglądać jedynie podczas zachodu kiedy znajdowało się między woda a chmurami lub między chmurami a chmurami ;)


Rano też nie widzieliśmy niemal nic poza zasnuwająca ocean tajemniczą mgłą. Było tak zimno, że musieliśmy założyć polary i kurtki (nasz rekord zimna).
Wybraliśmy się na pobliską plażę, gdzie nieświadomi czyhających fal ryzykowaliśmy zmoczenie butów i spodni próbując zrobić zdjęcia majestatycznym oceanicznym bałwanom (jedna nogawka z butem poległa). W każdym razie warto było bo oceaniczne fale to nie to co morskie.


W drodze powrotnej pogoda okazała się dla nas bardziej łaskawa odsłaniając Golden Gate.



Samo miasto też wyglądało zupełnie inaczej niż poprzedniego dnia.


Niemal zaraz po opuszczeniu San Francisco znowu wróciło słońce oraz upał który się pojawiał przy oddalaniu i znikał w miarę zbliżania się do oceanu.

Więcej zdjęć:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz