Tego bloga dedykujemy naszemu dziadkowi,
który 03.02.2011 zakończył swoją podróż po tym świecie.




poniedziałek, 2 sierpnia 2010

24-27 lipiec Pożegnanie z Kanadą

Pogoda wciąż była piękna więc wybraliśmy się na plażę, a że plaż rozmaitych w Vancouver nie brakuje to wybór padł na okolice uniwersytetu UBC - Univesity of British Columbia.

Każdy autobus i trolejbus ma z przodu bagażnik na dwa rowery.



Samo miasteczko uniwersyteckie jest warte zobaczenia. Znajduje się tam wiele atrakcji ogród botaniczny, ogród japoński czy muzeum antropologiczne.


W sobotę skorzystaliśmy z gościnności Bety i Wojtka, przyjaciół Margoli, naszej cioci.
Zostaliśmy przez nich przyjęci po królewsku.
Po lunchu Wojtek zabrał nas Morisem Mini na wycieczkę do Stevenson Gulf. Jest to miejsce gdzie rzeka Fraser wpływa do morza. Każdy miłośnik łososia mieszkający w kanadzie wie, iż jest to również miejsce wędrówki łososia. O obecności łososia w tym miejscu świadczy, obecnie zamknięta przetwórnia łososia, produkująca puszki z tym przysmakiem. Fabryka powstała na początku 19-go wieku a obecnie przerobiona jest na muzeum. My jako ludzie mający dotychczas sporo do czynienia z linią produkcyjną byliśmy bardzo ciekawi procesu puszkowania łososia więc postanowiliśmy tam zajrzeć. Naprawdę było warto :)

 Etykieciarka ;)

 Kontrola jakości :)

Po fabryce oprowadzała nas mila pani która objaśniała działanie i zastosowanie poszczególnych maszyn i stanowisk. Podobno wszystkie urządzenia są nadal sprawne, a zasada działania niektórych jest do dziś stosowana.

W Stevenson Gulf jest również mały port rybny na którym można kupić świeże owoce morza halibuty, rekiny, krewetki i np. nogę ośmiornicy na wagę. Z portu jest też doskonały punkt widokowy na uśpiony pod śniegową pierzynką wulkan.

Po takich atrakcjach zrobiliśmy się głodni więc wróciliśmy na pyszny obiad i deser. Po odzyskaniu sił ruszyliśmy na wieczorne zwiedzanie miasteczka olimpijskiego oraz okolic False Creek.

 Kasia z Betą na wygodnej leżance w Olimpic Village

Mieliśmy nadzieję obejrzeć wspaniały pokaz fajerwerków jednak odbywał się on dość daleko i z naszego położenia nie było zbyt wiele widać. Za to widok na Vancouver Downtown o zmroku był cudowny.



W niedzielę po obiedzie wybraliśmy się na Jericho Beach. Pomimo, iż plaża jest trochę kamienista tłumy ludzi. Trudno było znaleźć miejsce do parkowania. Akurat trafiliśmy na odpływ, co w Polsce jest zjawiskiem niespotykanym.



Po południu umówiliśmy się na grilla z Vancouver'ską polonią. Barbecue miało się odbyć na plaży Kitsilano a znakiem rozpoznawczym miała być polska flaga. Plaża ta jest znana z odkrytego 130 metrowej długości basenu z widokiem na plażę, morze i downtown. Poznaliśmy wielu ciekawych ludzi.




Zachęceni Przez naszych gospodarzy opowieściami o muzeum antropologicznym postanowiliśmy go odwiedzić przed opuszczeniem Kanady. Główna część jest poświęcona ludności pierwotnie zamieszkującej te tereny, czyli Indian.




Poza tym muzeum zawiera zbiory z różnych stron świata. Można tam obejrzeć porcelanę, tkaniny, stroje naczynia z Chin, Japonii, Meksyku, Europy i innych miejsc.

Wieczorem zjedliśmy przygotowany dla nas wystawny obiad pożegnalny.


Mając tak miłych gospodarzy, którzy gościli nas po królewsku i wozili w różne ciekawe miejsca, ciężko nam było opuszczać już Kanadę.


Nasze podsumowanie:

Jak mawiają Kanadyjczycy „Kanada to duży kraj”, więc nic dziwnego iż łatwiej jest znaleźć ok 2 kg masło niż polskie 250gramowe. Podobnie jest z innymi rzeczami rozmiary XXL ;)



Chciałoby się przenieść do Polski parki wodne oraz muzea w których nie trzeba nosić kapci, a głównym ich celem jest na poznawanie i dobra zabawa.

Zdumiewające jest też zaufanie jakim Kanadyjczycy się nawzajem obdarzają oraz mieszanka kulturowa jaką można tam spotkać (podobną widziałam tylko w Londynie)



Godna polecenia jest również przyroda. Jest to jeden z nielicznych krajów gdzie wszystko jest w jednym miejscu góry, morze i lasy, chociaż aby do nich dotrzeć bez samochodu się nie obejdzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz