Na miejscu miał czekać na nas bezpośredni autobus do Puno, dzięki czemu nie musieliśmy wracać się do Arequipy. Do odjazdu mieliśmy sporo czasu przeszliśmy się więc po miasteczku trochę turystycznie, trochę w poszukiwaniu kantoru, którego w końcu nie znaleźliśmy. Po mieście kręciło się pełno kobiet i dzieci w strojach ludowych, bądź z lamami, z którymi za opłatą można było sobie zrobić zdjęcie.
Zbliżał się czas naszego odjazdu więc udaliśmy się na przystanek pod hostelem, w którym zostawiliśmy bagaże. Przy płaceniu za bilety dostrzegliśmy, iż ceny są różne dla różnych osób spytaliśmy więc o to obsługę, jednak nie umiała nam udzielić sensownej odpowiedzi. Potem okazało się, iż na stronie internetowej podana cena była jeszcze wyższa niż ta którą płaciliśmy więc jednak mieliśmy farta. Gdy dokonywaliśmy opłaty zaczęto pakować nasze bagaże. Oczywiście nikt nie zwrócił uwagi na to, że przy plecaku była moja kurtka i polar tylko wrzucono go do luku, który nie grzeszył czystością, sądząc po wyglądzie moich rzeczy. Z lekkim opóźnieniem ruszyliśmy. Po starcie dostaliśmy wodę oraz informacje o punktach postojowych, co okazało się zbawienne z uwagi na to, iż w autobusie nie było łazienki oraz głód jaki mógł nas dopaść w czasie 9 godzinnej podróży. Po drodze nasz „przewodnik” opowiadał nam o mijanych atrakcjach, pokazywał wulkany, górnicze miasteczka bez prądu, skalne rzeźby i inne atrakcje. Najpierw mówił po hiszpańsku coś około kilku minut, po czym to samo mniej więcej w jednym zdaniu bełkotał po angielsku, że mimo naszej bardzo słabej znajomości hiszpańskiego więcej rozumieliśmy w tym języku niż w angielskim. Nasz autobus, jako turystyczny, zatrzymywał się też przy kilku atrakcjach między innymi przy jeziorku z flamingami,
które znajdowało się na dużej wysokości 4450 m n.p.m. tak, że po wyjściu z samochodu trzeba było zakładać kurtki z powodu zimna. W końcu po kilku godzinach jazdy dotarliśmy do Puno. Przewodnik ochoczo złapał nam taksówkę, która powiozła nas pod wybrany przez nas hostel. Jechaliśmy jakieś 15 min. wciąż oddalając się od centrum i w końcu wylądowaliśmy pod hostelem na totalnym odludziu. Wcale nam się to nie spodobało, więc wyciągnęliśmy kolejny adres, spytaliśmy się, czy jest w centrum a potem kazaliśmy się tam zawieść. Taksówkarz dowiózł nas na miejsce tyle, że hostel z internetu okazał się być Hotelem i aktualnie nie miał wolnych miejsc. Pracownik z hotelu polecił nam hostel blisko Plaza de Armas, wsiadł z nami do taksówki, potem spytał recepcji czy mają miejsca i tak zamieszkaliśmy w hostelu **. Mając zapewniony nocleg poszliśmy zaspokoić głód. Odwiedziliśmy kilka knajpek w poszukiwaniu czegoś tradycyjnego do zjedzenia. Wybór padł na świnkę, tyle że morską. Jednak w niektórych restauracjach już ich brakowało. Co rusz można było zobaczyć przez okna turystów zajadających małą pieczoną świnkę. Jest to tutejszy przysmak, przez miejscowych jedzony tylko na specjalne okazje, np. imieniny, czy urodziny. Trochę nam zajęło żeby się przemóc, ale w końcu zamówiliśmy - Jaś smażoną, ja pieczoną. Mięso nawet smaczne, ale było go tak mało, że trudno się było do niego dobrać.
Dodatkowo niektóre świnki (tak jak moja) mogą „łypać” oczkiem co jeszcze bardziej komplikuje konsumpcję. W każdym razie wyszliśmy nienajedzeni. Postanowiliśmy poprawić sobie deserem w postaci naleśników. Tyle że okazało się to nie lada wyzwaniem, ponieważ wszystkie restauracje zamykane są około 22. Wszystkie oprócz jednej, gdzie dostaliśmy poszukiwany przez nas przysmak nieco zimny, ale jednak.
Po powrocie kolejna niespodzianka, pod prysznicem nie dało się odróżnić wody cieplej od zimnej. Dopiero po kilkunastu minutach spuszczania przybierała ona nieco wyższą temperaturę, pozwalającą na klasyfikację, ale było to tylko możliwe ze względu na panujące w otoczeniu niskie temperatury. Nie pomogła interwencja u pracownika hostelu. I tak ciepła woda stała się mitem.
Następnego dnia zrobiliśmy sobie dzień przystosowawczy do warunków wysokościowych, ponieważ Puno leży na wysokości 3827 m n.p.m. To dość dziwne uczucie, gdy masz zadyszkę po wejściu na drugie piętro, na którym był nasz pokój. Po południu poszliśmy obejrzeć miasto i kupić kilka pamiątek, oczywiście nie przemęczając się zbytnio;). Zrozumiałam wtedy dlaczego w tym mieście jeździ tak dużo riksz.
Więcej zdjęć:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz