Tego bloga dedykujemy naszemu dziadkowi,
który 03.02.2011 zakończył swoją podróż po tym świecie.




piątek, 17 grudnia 2010

22-23.10 Arequipa -Alca -Cotahuasi

Ponieważ autobus do Cotahuasi odjeżdżał po południu postanowiliśmy zobaczyć Arequipę, która już poprzednim razem zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie. Jest jednym z nielicznych miast w Peru, które wyglądają ładnie.


Na dworcu byliśmy trochę przed czasem, kupiliśmy bilety, a ja chciałam jeszcze zrobić kilka zdjęć dworca.


Kiedy szłam na stanowisko odjazdu jacyś ludzie zaczęli coś krzyczeć i gwizdać, pomyślałam , że kogoś chcą zatrzymać nie miałam pojęcia, że to ja jestem tą osobą. Kiedy dogonili mnie wreszcie powiedzieli, że nie wolno robić zdjęć informacji, musiałam się tłumaczyć, że informacja autobusowa mnie w ogóle nie interesuje i że wcale nie mam jej zdjęcia. Na szczęście mnie puścili i zdążyliśmy na autobus. Swoją drogą zastanawialiśmy się dlaczego nie można robić zdjęcia informacji chyba wyłącznie, żeby nikt nie wiedział gdzie ona jest ;)
Autobus do Cotahuasi jedzie jakieś 12 h. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do podróżowania nocą, a po ostatnich wypadkach zawsze woziłam śpiwór pod ręką. Autobus zatrzymywał się co chwila po towar w postaci worków wypełnionych ziemniakami, fasolą, kukurydzą i nie wiadomo czym jeszcze.
Asfaltowa droga szybko się skończyła, a pustynna była bardzo nierówna, jednak mimo tego szybko zasnęliśmy. Nad ranem zrobiło się trochę luźniej więc przeniosłam się na inne miejsce i w bardziej komfortowych warunkach kontynuowałam podróż budząc się czasami na przystankach. Jakie było moje zdziwienie, kiedy na ostatnim zobaczyłam kierowcę który powiedział nam, że dotarliśmy do Alca, a Cotahauasi minęliśmy jakąś godzinę temu. Wszystko to bardzo zagmatwane bo autobus miał wyraźnie napisane na tablicy Cotchauasi a nie Alca. Spytaliśmy go więc, czy nie wie o jakichś autobusach w tamtym kierunku. Powiedział, że pierwszy bus jest o 7 rano. Mieliśmy więc dwie godziny, a że nie chcieliśmy spędzać ich na ławce w parku, spytaliśmy czy możemy zostać w autobusie do tej godziny. Kierowca zgodził się od razu. Korzystając z okazji zajęłam tylną „kanapę”,


a Jaś rozłożył się na podłodze i spaliśmy na całego. Obudził nas dopiero klakson odjeżdżającego busa, na szczęście busy były co godzinę. Samo miasteczko było bardzo przyjemne – zbudowane w stylu kolonialnym, zewsząd otoczone górami.


Siedliśmy na ławce w parku i czekaliśmy na autobus jak się potem okazało podobnie jak inni korzystający z uroków tego miejsca. Drogi do Cotahauasi, nie pamiętam bo obudziłam się dopiero na miejscu. Udało nam się znaleźć hostal z ciepłą wodą, mimo porannej pory szybko zasnęliśmy.
Po południu poszliśmy rozejrzeć się po mieście. Było to pierwsze miasto, którego główny plac nie nazywał się Plaza de Armas, jego nazwa to Immaculate Concepcion – Niepokalane Poczęcie.

Więcej zdjęć:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz