Tego bloga dedykujemy naszemu dziadkowi,
który 03.02.2011 zakończył swoją podróż po tym świecie.




środa, 5 stycznia 2011

30-31.10 Ica- Isla Ballestas

Po dniu odpoczynku postanowiliśmy zwiedzić miasto Ica i rozejrzeć się w ofertach wycieczek do rezerwatu Isla Ballestas. Cechą charakterystyczną tego miasta są nieustanne korki złożone w 90% z taksówek marki Tico.



Wieczorem rozwiązała się zagadka, która męczyła nas od jakiegoś czasu. Mianowicie w wielu miejscach, między innymi przy kapliczkach, dworcach czy domach, w tym okresie spotykaliśmy ozdoby w kolorach białym i fioletowym. Byliśmy ciekawi z jakiej okazji. Na mszy wieczorem wiele osób było ubranych w fioletowe habity przepasane białymi sznurami. Okazją do tego było święto Jesus de Milagros – Jezusa od cudów. Peruwiańczycy podobnie jak Meksykanie kochają gromadne obchodzenie uroczystości i tak jak oni mają duże nabożeństwo do świętego Judy-Tadeusza. Z połączenia tych dwóch fascynacji biorą się tłumne przemarsze z figurą świętego, jeden z nich przechodził pod naszymi oknami.


Następnego dnia przed 7 przyjechał pod hotel busik, który nas i kilka innych osób zawiózł ponad 100 km do przystani, skąd wypływają motorówki.
Nabrzeże okazało się pełne turystów, jednak jako pierwsze powitały nas olbrzymie i kolorowe pelikany.


Kilku miejscowych wabiło je rybami, za które robiły różne sztuczki. Interes był obopólny bo potem miejscowi zbierali za to kasę od turystów. Kolejka do łodzi była dosyć długa jednak posuwała się sprawnie i szybko. Za to z odjazdem jej były problemy, ze względu na dość duży ruch łodzi z turystami. Mimo że specjalna osoba w służbowym uniformie próbowała ustalać kolejność w jakiej łodzie miały odbijać od molo, to każdy kapitan jak tylko znalazł miejsce dla siebie odpływał blokując możliwość wykonania tego manewru innym.


Po kilkunastu minutach ruszyliśmy. Nasza łódź co chwila podskakiwała na falach, które robiła inna łódka przed nami. Sternik widać też tego nie lubił .... pewnie dlatego dogonił ją i wyprzedził.
Przewodnik zajął się opowieścią najpierw o pelikanach potem o punkcie pozyskiwania soli z morza, zaopatrujący kraj w ten surowiec a w końcu o znajdującym się na zboczu wzgórza kandelabrze.


Figura ma wysokość 250 m, a szerokość 40m. Jej wiek i pochodzenie jest nadal wielką zagadką dla archeologów. Technika powstania kandelabru była podobna do linii z Nazca ale nie miały one poza tym ze sobą nic wspólnego. Linie tworzące figurę miały niegdyś 2m głębokości. Deszcze tu nie padają. A wiatr, który jest zawsze z tego samego kierunku, jakby konserwuje figurę, wywiewając piasek, który wpadł do rowów. Kiedy przewodnik skończył już swój wykład, a wszyscy mieli odpowiednią ilość zdjęć kandelabru, ruszyliśmy dalej. Dzień był bardzo ładny, świeciło słońce jednak, gdy odpłynęliśmy nieco dalej w morze w jednej chwili otoczyła nas niby mgła. Dziwne to było zjawisko, gdyż na nas dalej w najlepsze świeciło słońce, ale łódź otaczały mgliste ściany, które oddzielały ją od reszty świata. Powierzchnię oceanu było widać jedynie w promieniu kilkunastu metrów, reszta była nicością. Zupełnie nie było widać dokąd płyniemy, zdani byliśmy na nos kapitana i jego kompas. Co jakiś czas przelatywały nieopodal pelikany. One też wprawiły nas w osłupienie. Nasza łódź była na prawdę szybka, 30 węzłów, czyli ok. 50 km/h a te cwaniaki właściwie w ogóle nie machając skrzydłami, lekkim ślizgiem wyprzedzały nas jakby miały napęd odrzutowy.


Po kilku minutach takiej podróży łódką dotarliśmy wreszcie do ptasich wysepek. Ptaków było pełno na niebie i na pobliskich skałach każdy centymetr ich powierzchni był zajęty, a w powietrzu rozlegały się wydawane przez setki tysięcy ptaków dźwięki.


Wśród nich spotkaliśmy również kondory, do których dotąd nie mieliśmy szczęścia. Wcale się ich tu nie spodziewaliśmy, a jednak były i grzały swoje skrzydła w słońcu pozwalając na robienie zdjęć.


Wśród całego ptactwa można było spotkać również pingwiny,


a jak się dobrze przyjrzało, to również kraby. Gdzieniegdzie na skałkach można było dostrzec wygrzewające się leniwie w słońcu foki.


Niektóre wyraźnie pozowały do zdjęć. Na koniec kapitan przewiózł nas niedaleko plaży, której niemal każdy metr zajęty był przez foki.


Niektóre z nich wesoło baraszkowały w wodzie. Na szczęście dla fok, nie mieliśmy szczęścia do orek, które tu czasem pływają. Cała wycieczka okazała się dla naszej grupy bardzo męcząca, większość uczestników wycieczki w drodze powrotnej po prostu zasnęła,


motorniczy i przewodnik do nich nie należeli ;) Po powrocie na ląd mieliśmy trochę czasu wolnego więc poszliśmy poszukać pamiątek. Jak się okazało i tam również znalazło się kilku Polaków.


Więcej zdjęć Ica:



Więcej zdjęć Isla Ballestas:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz