Tego bloga dedykujemy naszemu dziadkowi,
który 03.02.2011 zakończył swoją podróż po tym świecie.




poniedziałek, 18 kwietnia 2011

21.01 Greymouth - Paparoa

Rankiem, po wygraniu bitwy z wiatrem i zjedzeniu śniadania, ruszyliśmy dalej w drogę. W Greymouth zatrzymaliśmy się, żeby zwiedzić browar Monteith's, który produkuje najpopularniejsze piwa w Nowej Zelandii i Australii.


Choć jest on jeszcze czynny i prowadzi się w nim produkcję, to w trakcie naszej wycieczki tylko drożdże pracowały w kadzi fermentacyjnej, reszta fabryki wyglądała na opustoszałą. Większą część prac, zwłaszcza pakowanie produktu dalej wykonuje się tu ręcznie, a cały proces warzenia pozostaje niezmieniony od początku istnienia zakładu. Pani oprowadzając nas po warzelni bardzo dokładnie i barwnie opowiadała nam o wszystkich procesach temu towarzyszących. Począwszy od wyboru jęczmienia


Po dojrzewanie w niskiej temperaturze.


Na koniec wycieczki uczestnicy smakowali szeroką gamę wyrobów browaru lub soki ;)


Po wycieczce pojechaliśmy dalej do naszego miejsca docelowego, a mianowicie do miejscowości Punakaiki w Paparoa NP. Jak tylko dotarliśmy na miejsce przywitał nas tutejszy ptak Waka


i przepiękne krajobrazy. Jednym z punktów jakie obejmował nasz plan był spływ kajakami po pobliskiej rzece. Dlatego zaraz po zasięgnięciu potrzebnych informacji udaliśmy się do wypożyczalni kajaków. Pogoda sprzyjała pływaniu, nie było ani za gorąco, ani za zimno i co najważniejsze nie padało. Nurt wydawał się być dość słaby i na początku nie mieliśmy problemów z płynięciem pod prąd,


jednak w miarę posuwania się w górę rzeki napotykaliśmy kipiele i szumy, które znacznie utrudniały pływanie, tak że trzeba było się nieźle namachać by je pokonać. Miało to jeden plus, bo w drodze powrotnej można było oddać się podziwianiu pięknych widoków,


przypominających nieco Kanion de Sumidero z Meksyku i dzikiej przyrody


z rzadka ruszając wiosłem. Po powrocie pani w wypożyczalni wyjaśniła nam, że normalnie woda jest klarowna, a nurt leniwy, teraz jednak rzeka jest zamulona, a prąd rwący z powodu opadów jakie w ostatnim czasie nawiedziły okolicę. I tak mieliśmy szczęście bo właśnie tego dnia po raz pierwszy po opadach rzeka nadawała się do spływu i wypożyczalnia wznowiła swą działalność.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze do grot


i na szlak widokowy Pancakes Rock (skał naleśnikowych).


Widoki bardzo przypominały nam latające skały z filmu Avatar.


Wracając znowu spotkaliśmy naszą znajoma z Blenheim łapiącą stopa, którą już spotkaliśmy podczas naszego spływu. Kolejny raz Nowa Zelandia okazała się mała. Upchnęliśmy rzeczy w naszym mini aucie koloru „szreka zielonego” i ruszyliśmy do Greymouth, już w trójkę.
Podczas porannej wizyty w browarze, pani która nas oprowadzała zachwalała nam restaurację „take away” (na wynos) sprzedającą słynne fish and chips (rybę z frytkami). Jako, że zgłodnieliśmy po naszych przygodach postanowiliśmy spróbować tego specjału ulubionego przez mieszkańców tej części świata. Po dotarciu na miejsce spotkaliśmy tam małą kolejkę, co dobrze świadczyło o lokalu, miał tylu klientów, że drzwi mu się nie zamykały. Po kilku minutach oczekiwania otrzymaliśmy swoje zamówienie,


obowiązkowo owinięte w gazetę i ociekające tłuszczem. Frytki i ryba okazały się bardzo smaczne, choć panierka przesiąknięta była tłuszczem. Po takim posiłku mieliśmy dużo siły, żeby dotrzeć do naszego kolejnego celu – wysokiej przełęczy Artur's Pass.


Po drodze na jednym z punktów widokowych nasz samochód zaatakowała Kea tutejsza papuga, która uparła się żeby wydziobać nam uszczelki z okien.


Na szczęście kiedy ruszyliśmy odfrunęła.
Na zewnątrz zrobiło się zimno, jak na górskie warunki przystało.

Więcej zdjęć:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz