Rano droga powrotna wyglądała nieco przyjaźniej.
Pojechaliśmy do mariny skąd wypływał nasz ponton-łódź. Stanęliśmy w kolejce po bilet, potem w kolejnej po strój który jest zalecany do snorkowania.
Tu mała dygresja, strasznie współczuję Australijczykom, mają okropne upały, w dodatku z dużą wilgotnością powietrza (taka sauna), a kąpać się nie mogą, bo albo krokodyle albo meduzy albo nie wiadomo co jeszcze. Może rekiny? ;).
Przed wejściem na pokład obsługa łodzi zbierała od uczestników buty do specjalnego kosza. Kto chciał wrzucał, kto nie to zostawał w butach. Większość skorzystała, my zostaliśmy w obuwiu. Ruszyliśmy z wolna w drogę.
To z wolna szybko zmieniło się w akrobacje z dużą prędkością ku uciesze gawiedzi. Na pokładzie było kilkanaście osób nastawionych na wielką przygodę.
Kapitan fundował nam piruety i węże na wodzie, a jego pomocnik łysy gość z gołą klatą, który z powodzeniem mógłby grać rolę pirata, z aktorską swadą podjudzał wszystkich żeby żądali więcej. Po kilku minutach wesołego wężowania po falach byliśmy pod kolejnym ośrodkiem wczasowym,
z którego zabieraliśmy pewną parę turystów i ruszyliśmy na tereny do snorkowania. Tym razem na miejscu nie było przebieralni ani ośrodków wczasowych, prosto z łodzi hops do wody i od razu można było pływać w poszukiwaniu rybek. Kilka nieznanych nam dotąd gatunków udało się znaleźć. Jednak na Fiji pod wodą było tłoczniej, za to tutaj korale były inne i w większej różnorodności. Mieliśmy nadzieję spotkać "nemo" i rekiny, ale niestety ich nie było. Potem z powrotem wskoczyliśmy do łódki z pomocą załogi i popłynęliśmy zapolować na inne duuuuże rybki. Po dopłynięciu do kolejnego celu - niezwykle malowniczej zatoki otoczonej skalistym wybrzeżem - nic nie wskazywało na to, by jakiekolwiek życie było pod powierzchnią ciemnej wody.
Jednak szybko okazało się to złudzeniem, wskoczyliśmy do wody, a kiedy tylko wesoły pomocnik sypnął rybkom coś do jedzenia, woda wokół nas aż się od nich zagotowała. Była to ławica jednego gatunku, która dosłownie wskakiwała nam na głowy kiedy załoga rzucała im pokarm, oczywiście dla większego efektu celowali prosto w uczestników wycieczki. Pokarm zwabił też olbrzymie ryby znane z filmów przyrodniczych (niestety nie znam ich nazwy).
Bliżej brzegu można było też spotkać inne gatunki, ale nemo ani śladu.
Ponieważ i dla nas zbliżała się pora obiadu popłynęliśmy na jedną z najpiękniejszych plaż na świecie.
Łódź wysadziła nas na jednym brzegu, a miała na nas czekać na drugim z lunchem. Przy wysiadaniu na ląd pomocnicy rozdawali buty z powrotem, ale my, jak się okazało na przekór, nasze zostawiliśmy na pontonie. Kapitan i pomocnik mieli nas za stworzenia z innego świata i niejako zmusili nas do ich założenia. Wspięliśmy się na punkt widokowy.
Po drodze można było skorzystać z ubikacji, niestety tylko panie ponieważ ubikacji dla panów nie przewidziano ;) Któremu się chciało miał pecha. Natomiast przy ubikacjach dla pań wisiały przepiękne pająki. Jeden miał z 10 cm wielkości ale panie jakoś nie panikowały. Może są obeznane z takimi stworzeniami? Nic dziwnego, bo samych gatunków niebezpiecznych węży mają tu około 200 gatunków.
Z góry był przepiękny widok,
na cudowne plaże z białym piaskiem, niebieską wodą i rekinami. Zeszliśmy na plażę na lunch. Na łodzi czekał już bufet szwedzki.
Obiad na plaży to coś pięknego tyle że próbowały się do nas przyłączać mewy,
które robiły rożne sztuczki, żeby coś z naszych talerzy uszczknąć dla siebie. Nawet siadały na nich i zabierały jedzenie nieostrożnym turystom.
Było tak gorąco i parnie, że po obiedzie poszliśmy się popluskać w odświeżającej wodzie i udało nam się spotkać rekina. Rekin to duże słowo, był to malutki rekinek, długości niecałego metra, nasi przewodnicy zapewniali nas o tym, że jest to nie groźne stworzenie. Chociaż pogoda się trochę popsuła, postanowiliśmy zrobić sesję zdjęciową. I znowu pokazał nam się rekin. Ja próbowałam mu zrobić zdjęcie aparatem wodoodpornym, a Jaś ze zwykłym ale nic nam nie wyszło. Za to zrobiliśmy sobie kilka zdjęć w snorkach.
Woda była gorąca (przynajmniej miejscami) za to piasek na plaży był chłodny, trochę przypominał mąkę. Zdaniem pomocnika nadawał się doskonale do polerowania rozmaitych rzeczy ze względu na swoje drobniuteńkie rozmiary.
Drogę powrotną odbywaliśmy w dwie łódki - prześcigając jedna drugą.
Zabawa nie trwała jednak długo bo drugi ponton wyprzedził nas znacznie kiedy odwoziliśmy jedną parę do hotelu. Kapitan znów wykręcał piruety.
Po dotarciu na ląd i przebraniu się w coś suchego poszliśmy poszukać źródła internetu. Nasz komputer nie niestety nie chciał współdziałać z siecią w McDonalds, więc skorzystaliśmy z płatnego - wyjątkowo tani 1 dolar za 30min.
Chcieliśmy znaleźć darmowy nocleg niestety na tym odcinku próżno było takiego szukać więc będziemy musieli zanocować w płatnym. Na obiad zatrzymaliśmy się w Proserpinie, gdzie przy okazji mieliśmy skorzystać z prysznica publicznego, ale woda była zimna, a w dodatku leciała prosto z rurki bo dyszy nie było. Postanowiliśmy z niego nie korzystać skoro i tak będziemy płacić za nocleg. Pojechaliśmy więc zgodnie z planem do Serina ale upatrzony camping był zamknięty. Drugi który znaleźliśmy też był zamknięty.
Zadzwoniliśmy dzwonkiem, ale nikt nie otwierał. Poszliśmy zadzwonić z budki, ale automat nie przyjmował monet. Kiedy zaczęliśmy pisać kartkę zjawił się jakiś mężczyzna powiedział że właścicielka jest w mieście i mamy się ustawić na końcu pola a rano załatwić z nią sprawę. Zrobiliśmy jak powiedział, potem poszliśmy się myć i spać.
Więcej zdjęć:
WoW
OdpowiedzUsuń