Po tygodniowym braku łączności wreszcie dorwaliśmy się do internetu i jednocześnie daliśmy znak życia bo jak się okazało okolice w których się znajdowaliśmy to czarna dziura. Nie działa tu żadna normalna sieć komórkowa i nawet sms-y nie dochodzą.
Mimo, że zrobiło się późne popołudnie postanowiliśmy odwiedzić pobliski Zion National Park. Tu znów powitały nas piękne skały o specyficznym urzeźbieniu jakiego nie spotkaliśmy tu w żadnym innym parku.
Tutaj taka mała dygresja. Jadąc przez Stany trasa wygląda w ten sposób, że tak jak w Polsce na horyzoncie w większości widać las, to tutaj po prawej, po lewej, z tyłu i z przodu są góry. Wrażenie jest niesamowite, bo czy jedziesz z północy na południe, czy ze wschodu na zachód, to pasma te ciągną się po obu stronach trasy w odległości kilku kilometrów. Kiedy w końcu wjeżdża się na szczyty które od godziny obserwowało się przed sobą przekracza się bramę do zupełnie innego świata. Inne góry, inne rośliny, inny krajobraz. W każdym mijanym stanie było podobnie. W Zion również występowało to zjawisko , tylko w mniejszej skali. Każdą uciążliwą "wspinaczkę" na kolejną przełęcz wynagradzał nowy świat w który się wjeżdżało.
Malowniczą trasą z tunelami zjechaliśmy w dół zbocza prosto na zapchany parking nieopodal informacji. W tym parku panuje trochę inna zasada niż w poprzednich parkach, a mianowicie, żeby się po nim poruszać samochodem trzeba mieć specjalną przepustkę inaczej dostęp do atrakcji zapewniają kursujące co kilka minut darmowe autobusy.
Stąd i problemy z miejscami parkingowymi. Schuttle Bus'em pojechaliśmy na przystanek końcowy gdzie mieliśmy upatrzony szlak. Przejażdżka trwała około pół godziny. W trakcie jej trwania przez głośniki puszczano informacje na temat parku oraz aktualnie mijanych atrakcji.
Po dotarciu do celu zaczęliśmy wędrówkę. Początkowo trasa wiodła dołem kanionu nad brzegiem Virgin River, po czym zakończyła się schodkami w dół nad rzekę, przy których leżała pokaźna kolekcja kiji.
Po drodze mijaliśmy ludzi o różnym stopniu zmoczenia, niektórzy mieli tylko mokre buty, a rekordziści byli mokrzy powyżej pasa, więc domyślaliśmy się czego się spodziewać. Weszliśmy więc jak pozostali do rzeki i tam zostaliśmy ostrzeżeni, że bez kija, a lepiej dwóch ani rusz. Wzięliśmy wiec kije i ruszyliśmy w górę miejscami rwącego strumienia którego koryto stanowiły kilkudziesięciometrowe skały.
Klimat trochę przypominał Norwegię - paprocie, ociekające wodą skały.
Przejrzystość strumienia pozostawiała wiele do życzenia. Obecność drobnego piasku i mułu sprawiała iż prawie nie było widać dna. Zabawa przednia.
Następnego dnia odwiedziliśmy pobliskie wydmy w Coral Pink Sand Dune State Park
które, jak się okazało tętnią życiem.
W Zion poszliśmy śladami wodospadów i basenów skalnych.
Miejscami droga była ekstremalna ale daliśmy radę;)
Wieczorem ruszyliśmy do pobliskiego Las Vegas gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg.
Więcej zdjęć:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz