Canyonlands to kolejny Park Narodowy który odwiedzamy.
Pogoda się poprawiła w nocy nie ma już burz. Ostatnia była wieczorem dwa dni temu. Na szczęście pole namiotowe, na którym się wtedy zatrzymaliśmy, miało miejsca na namioty z daszkiem ;)
W biurze informacyjnym, w miasteczku gdzie spaliśmy, zaopatrzyliśmy się w niezbędne mapy i foldery. Ludzie są tu bardzo mili, pani z informacji obdarowała nas wodą prosto z lodówki i innymi drobiazgami, a także zaproponowała, że zrobi nam kanapki na drogę :)
Do Canionlands'u wiedzie 40 mil krętej drogi wśród skał.
Znów mieliśmy szczęście, aby podziwiać mijane przestrzenie i w deszczu i w pełnym słońcu równocześnie.
Przed parkiem odwiedziliśmy Newspaper Rock na której ok 2 tys. lat temu powstały naścienne malowidła.
W biurze parku jako atrakcję polecono nam nocleg na tutejszym campingu. Od razu się tam udaliśmy, bo miejsca zdobywa się według zasady: kto pierwszy ten lepszy. Całe pole namiotowe położone było u podnóża ogromnej skały, w pięknej okolicy, z widokiem na atrakcję parku: The Needels – ciąg skał przypominających sterczące igły.
Od razu bardzo nam się tam spodobało. Spośród wolnych miejscówek wybraliśmy sobie najładniejszą: z widokiem na czerwoną górę i z pięknym cyprysowym gaikiem wśród skal.
Nasz gaik miał podwójne znaczenie: po pierwsze stwarzał przeuroczy nastrój, a po drugie miał nas rano chronić przed słońcem. Słońce rano jest w tej okolicy tak aktywne, że z przyjemnego – wychłodzonego przez noc namiotu, w ciągu godziny robi piekarnik. Po „zaklepaniu” pola spokojnie ruszyliśmy na podbój parku.
Był taki upal że nie mieliśmy ochoty na piesza wędrówkę. Tylko w kilku ciekawych miejscach wyskakiwaliśmy z samochodu zrobić parę zdjęć.
Postanowiliśmy, że przejdziemy się wieczorem, kiedy będzie chłodniej.
Od jakiegoś czasu chodziła za nami myśl, że będąc w Stanach trzeba, jak na dobrych Camperów przystało, zjeść pieczonego nad ogniskiem marshmallow'a. Byliśmy zaopatrzeni w pianki o rozmiarze XXL oraz kijki, tylko brakowało drewna na opał. Pojechaliśmy więc go dokupić. Najbliższym miejscem na tym pustkowiu gdzie można było dostać drewno był sklepik niedaleko Campingu przed bramą parku. Była tam również stacja benzynowa!!! raczej nie czynna ale robiła wrażenie.
Wychodząc ze sklepu zobaczyliśmy kolibra który właśnie korzystał ze specjalnego poidła.
Wracając poszliśmy na spacer do Cave Spring, która była po drodze. Szlak był poprowadzony malowniczą ścieżką raz na skale,
to znów pod nią.
Miejsce to obfitowało w jaszczurki i absolutną ciszę.
Zgłodnieliśmy, więc wróciliśmy do obozu. Wyjęliśmy kuchenkę i inne wszelkie potrzebne produkty i wtedy się zaczęło. Najpierw pojawiły się ciemne chmury, potem zaczęło strasznie wiać zacinając piachem, a następnie pokapywać strasząc burzą. Nie były to dobre warunki do gotowania obiadu, ale się udało, a raczej połowicznie bo „naleśniki” (tutejsze Pancakes z naleśnikami to mają niewiele wspólnego) musiały poczekać na bardziej sprzyjające warunki. Po objedzie przyszedł czas, żeby rozpalić ognisko i wypróbować różne przepisy na przyrządzanie marshmallow'ów. Głównym źródłem naszej wiedzy na ten temat były panie kasjerki, które zagadując do nas opowiadały o najlepszych sposobach na ten przysmak. Ogólnie instrukcja jest prosta: piankę na kij i nad ognisko.
Każdy z Was musi spróbować!!! Nie będziemy psuli niespodzianki i nie opowiemy Wam jakie to pyszne, jak się rozpływa i jakie jest ... i jakie... Podobno najlepsze są ściśnięte między dwa herbatniki posmarowane czekoladą. Ich smak jest niesamowity i aż się nie chce wierzyć, że jest to mieszanina głównie syropów cukrowych, w tym z kukurydzy. Niestety nie da się tego za dużo zjeść bo jest okropnie słodkie.
Ponieważ brak tu oświetlenia, nawet w ubikacjach, mogliśmy podziwiać nocne niebo gwieździste jak mało gdzie. Przeszliśmy się więc na nocny spacer, mając na wszelki wypadek nasze latarki pod ręką a raczej na głowie ;)
Minusem tutejszej okolicy są komary które towarzyszą człowiekowi 24h na dobę nawet w skwar ale widoki rekompensują wszystko.
Więcej zdjęć:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz