Tego bloga dedykujemy naszemu dziadkowi,
który 03.02.2011 zakończył swoją podróż po tym świecie.




poniedziałek, 11 października 2010

21.09 Stolica Majów - Chichen Itza

Po błyskawicznym hotelowym śniadaniu wyruszyliśmy na wycieczkę do Chichen Itza – stolicy Majów.


Zgodnie z obietnicą sprzedawcy biletów, autokar przyjechał na wyznaczone miejsce. Zdarzają się bowiem oszuści, którzy podają się za biura podróży, sprzedają wycieczki nie mając zamiaru ich organizować. Jedyną rzeczą na, która naciął nas przedstawiciel biura podróży był brak ubikacji na pokładzie, ale poradzono sobie z tym problemem zatrzymując się co jakiś czas po drodze.

Pierwszy przystanek był przecudny. Zaprowadzono nas do cenote, czyli podziemnego jeziora.


W wielkiej grocie, do której światło wpada przez naturalny otwór w sklepieniu, kąpali się zmęczeni majowie. My też mieliśmy taką możliwość.


Orzeźwiająca woda, smuga światła słonecznego i historyczność tego miejsca tworzyły tu tajemniczy nastrój.


Nasz przewodnik, rozentuzjazmowany w kulturze majów, przez całą drogę trwającą ponad godzinę, non-stop opowiadał nam o tym, jak wyglądało tu życie tysiąc lat temu. Opowieść składała się z połowy zdania po hiszpańsku, po czym to samo powtarzał po angielsku, kończył przerwaną myśl po hiszpańsku i płynnie przechodził do przetłumaczenia tego na angielski. Jesteśmy pełni podziwu dla jego zdolności równoczesnego ciągnięcia myśli w dwóch językach. Jednak jego wymowa w ojczystym języku i angielskim nie wiele się od siebie różniły, nie robił też żadnych znaków przystankowych między wersją angielską a hiszpańską, także trzeba było się mocno koncentrować, żeby wychwycić wszystko co chciał przekazać.
To nie koniec popisów naszego opiekuna. W pewnym momencie, zupełnie od niechcenia napomknął, że jakaś para zapytała go co takiego nosi na szyi. Po czym zaczął półgodzinną opowieść o srebrnych wisiorkach z wytłoczonym imieniem zapisanym w hieroglifach majów, o ich wyższości w hierarchii pamiątek z Meksyku i o wysokiej klasie oryginalności, w dodatku za śmiesznie niską cenę 30 dolarów amerykańskich.
Kolejną atrakcją w drodze do Chichen-Itza było kolonialne miasteczko


z pięknym parkiem. Potem obowiązkowy przystanek na zakup pamiątek, w tym wspomnianych wisiorków.
Jeszcze przerwa na obiad, który umilany był występami tancerzy z tacami na głowach.


Jako że dzień był upalny, jak to w tropiku, nieoceniony był basen, w którym po sutym posiłku mogliśmy zanurzyć nogi.


I wreszcie oczekiwany przez wszystkich jeden z siedmiu nowych cudów świata – piramidy.

Tutejsze miasto było niesmowicie rozwiniete, posiadało własne ujęcia wody, akwedukty, łaźnie parowe.


Teoria, że akurat to miasto było stolicą całego imperium majów, wzięła się stąd że było tutaj najwięcej boisk do Pelote.


Najsłynniejszą budowlą tego zgrupowania ruin jest piramida Kukulcana-Quetzalcoatla. Wygląda ona imponująco.


Przewodnik wyjaśnił nam też jej znaczenie symboliczne związane z kalendarzem majów, np. posiada ona po 92 schody z każdej strony i jeden stopień na szczycie, co w sumie daje liczbę 365 – tyle co dni w roku. W jej budowie jest też odniesienie do krótszego kalendarza – 260 dniowego.
Dowodem na niesamowity kunszt budowniczych jest akustyka piramidy. Klaszcząc w dłonie pod schodami da się słyszeć bardzo wyraźne i trochę zniekształcone echo wychodzące z wnętrza pomieszczenia na szczycie piramidy i schodzące po stopniach w dół. Było to wykorzystywane przez kapłanów, jeden z nich wchodził do tego pomieszczenia i przemawiał, a ludzie stojący na dole byli przekonani, że to głos samego Kukulcana.
Kolejną ciekawostką jest też to, że dwa razy w roku 21 marca i 22 września około godziny 16:15 słońce jest w takiej pozycji, iż obrys piramidy rzuca na mur wzdłuż schodów cień przypominający schodzącego węża. Jako że byliśmy dzień przed tą datą spory tłum zebrał się pod piramidą, żeby obserwować to zjawisko, jednak w momencie kiedy miało być ono najlepiej widoczne słońce zaszło za chmury. Gdy się pojawiło ukazał nam się dość opasły wąż.


Zadziwiający jest również fakt, iż majowie traktowali ludzi z mongolizmem jako dar od bogów i rodzina posiadająca takie dziecko od razu przechodziła do najwyższej kasty. Uważano, iż ludzie cierpiący na tą chorobę zawsze będą czyści, nie skażeni złem, jak małe dzieci. Częste są wizerunki takich ludzi wyrzeźbione na budynkach.
Nasz przewodnik opowiedział nam również o systemie dróg biegnących między poszczególnymi miastami. Budowano je idealnie w linii prostej przez środek dżungli. Były one pomalowane na biało, gdyż ze względu na upał poruszano się nimi wyłącznie nocą. Jednak odległości między miastami były bardzo duże dlatego jeden człowiek pokonywał tylko część drogi, docierając do następnego. Dzięki temu handel między odległymi miastami odbywał się niebywale sprawnie - w ciągu jednej nocy towar mógł pokonać ok. 100 km.

Większość zabytków tutaj zachowała się dość kiepsko, jedną z przyczyn jest to, że ok. 100 lat temu pewien człowiek kupił cały ten teren za 17 $ i wybudował sporą hacjendę korzystając z kamieni zabranych z piramid.

Obecnie też odwiedzane przez nas miejsce sporo traci na uroku z powodu handlarzy, którzy setkami krążą i bezczelnie wciskają różne, nie koniecznie ładne, pamiątki. Jak jeden w końcu zrozumie, że nic od niego nie kupisz, już podchodzi do Ciebie kolejny pytając na który z jego towarów się decydujesz. Jest to okropnie męczące.


Jeszcze jednym ciekawym miejscem, do którego jednak nie doszliśmy, jest obserwatorium astronomiczne. Zbudowane zostało tak zmyślnie, że usytuowanie w nim okien pozwalało na obserwację wybranych zjawisk na niebie.


Więcej zdjęć:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz