W dzień nasza wioska nabrała niezwykłego uroku. Spokojne, wąskie kamienne uliczki pozwoliły nam cofnąć się w czasie o kilka stuleci.
Poukrywane w bramach ogródki były jak wyciągnięte z bajek.
Majestatyczne szczyty strzegące tego miejsca otaczają je ze wszystkich stron.
A do tego wyobraźcie sobie, że to wszystko jest zawieszone ponad tysiąc metrów ponad najbliższym ośrodkiem cywilizacji.
Po opuszczeniu wioski nasza droga kontynuowała wspinaczkę serpentynami pod górę, charakterystyczne dla tego odcinka były tumany kurzu przypominającego pył księżycowy, które wzbijały się w powietrze przy każdym kroku. Materia z której składała się nawierzchnia układała się w puszystą mieszankę powietrza i kurzu, stąpając na nią delikatnie zostawiało się ślad głębokości kilku centymetrów. Przy normalnym kroku chmura pyłu sięgała pół metra.
Zbocze, po którym szliśmy wznosiło się dokładnie nad Pampamarca, także spoglądając w dół mogliśmy oglądać całe nasze sąsiedztwo w coraz to mocniejszym pomniejszeniu.
Ostrzegano nas, że w południe skwar zrobi się nie do przejścia, a było wręcz chłodno, od dołu wiał zimny wiatr, który orzeźwiał nas w czasie drogi.
Po wejściu na górę zaczęły nam się ukazywać coraz dziwniejsze skały
i ich całe formacje.
Niektóre jak z innej planety.
Z góry można było podziwiać całą okolicę, tutejsi mieszkańcy zagospodarowali każdy metr powierzchni w okolicy, z którego dało się zrobić płaski kawałek ziemi pod uprawę roślin lub chów zwierząt.
Plony z ich upraw częściowo służą im samym, częściowo zwierzętom, a część wiozą do miasta. Do transportu tych dóbr służy zazwyczaj busik, ten którym tu przyjechaliśmy.
Liczyliśmy na to, że będziemy mogli zobaczyć kondory, które podobno mają w zwyczaju krążyć nad Pampamarca popołudniem. Jednak można je napotkać wyłącznie, jeżeli jest słoneczna pogoda. Niestety chmury zakryły słońce i mimo że wytężaliśmy wzrok, żadnego nie udało nam się dostrzec.
Załamanie pogody przynagliło nas do zejścia na dół.
Więcej zdjęć:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz