Na umowie wynajmu samochodu widnieje wysoka kara, jeżeli samochód jest oddany w stanie brudniejszym niż był pobrany. Z tego względu wybierając miejsce noclegowe wzięliśmy pod uwagę możliwość skorzystania z punktu do mycia samochodu. Składał się on z węża ogrodowego i szczotki oraz kanału odpływowego w drodze. Poza nim skorzystaliśmy też z odkurzacza, dzięki któremu wyczyściliśmy wnętrze. Spakowaliśmy nasz cały dobytek i pojechaliśmy wymienić samochód. Jest to za każdym razem dla nas wyzwanie logistyczne. Najpierw udaliśmy się w miejsce, gdzie czekał na nas nowy środek transportu, tym razem campervan, czyli wóz kempingowy. Wyposażony w dwie ławy, które można było przerobić na łóżko, komplet pościeli z poszewkami, poza tym lodówka, zlew z pompką ręczną, zestaw garnków i sztućców, kuchenka gazowa i uwaga – DVD!!! Do odtwarzacza można było za darmo wypożyczyć dowolną ilość filmów.
Na dwa samochody ruszyliśmy do położonej w tej samej okolicy wypożyczalni, skąd był nasz dotychczasowy samochód. Tam się przepakowaliśmy. Tu wyzwaniem nie była mała przestrzeń bagażowa, wręcz przeciwnie, trzeba było tak wszystko poukładać, żeby nie latało po całej części sypialnej. W porannym zamieszaniu zapomnieliśmy kompletnie o rzeczach, które zostawiliśmy w lodówce, także musieliśmy po nie jeszcze wrócić na kemping, na szczęście nie było to daleko.
Przed nami była trasa do Auckland, dokąd transferowaliśmy samochód, czyli na północną wyspę. Mieliśmy na to pięć dni.
Jeszcze tego samego dnia mieliśmy w planie pływanie z wielorybami. Nabraliśmy na nie ochoty już podczas wycieczki z ciocią ponad dwa miesiące wcześniej. Bilety mieliśmy zarezerwowane przed kilkoma dniami. Jednak pogoda na tyle się popsuła, że nie mogliśmy ich wykupić, obsługa poinformowała nas, że nie wiadomo, czy rejs się odbędzie.
Czas pozostały do rejsu spędziliśmy testując możliwości przygotowywania posiłków w naszym samochodzie w niesprzyjających warunkach atmosferycznych.
Obiad był pycha, chociaż samochód wydał nam się trochę ciasny. Obserwowaliśmy równocześnie pogodę. Trochę się poprawiała. Jednak fale wcale nie malały. Człowiek idący po plaży wyglądał przy nich taki malutki. Na szczęście pogoda na tyle się poprawiła, że sprzedano nam bilety. Przed rejsem zostaliśmy zaproszeni do obejrzenia filmu instruktażowego dotyczącego „bhp” na pokładzie. Autokarem pojechaliśmy na przystań pod miastem. Po wejściu na katamaran pilotka przepytała nas z dużym poczuciem humoru ze znajomości i zrozumienia zasad bezpieczeństwa poznanych na filmie. Po czym łódź z zawrotna prędkością ruszyła na pełne morze. Fale były tej samej wysokości co łódź.
Będąc w dołku nie widać było lądu, wszędzie dookoła woda. Łódź wdzierając się na grzbiet fali zostawała raz za razem zalewana przez nią. My na szczęście siedzieliśmy w luksusowych fotelach w zacisznej kabinie i oglądaliśmy fascynującą prezentację dotyczącą wielorybów spermowych. Pani z takim zaangażowaniem opowiadała nam o tych niesamowitych ssakach i ich niezwykłych i do tej pory niezbadanych zwyczajach, że choroba morska, która w tych warunkach byłaby nieuchronna w ogóle nas nie dotykała. Nasz statek podskakiwał radośnie na kolejnych falach, aż dopłynęliśmy w miejsce, gdzie w czasie poprzedniego rejsu zaobserwowano wieloryby. Jeden z członków załogi wyciągnął echosondę i zaczął nasłuchiwać.
My też mogliśmy wyjść na pokład. Z wielką niecierpliwością każdy prawie przeskakiwał przez barierki, żeby jako pierwszy zobaczyć wieloryba. Każda burta była oblegana. I nic, ani cienia wielkiego zwierza. Tylko pojedyncze albatrosy i inne ptaki. Po kilku chwilach nasłuchujący podał sternikowi kierunek i popłynęliśmy kolejnych kilka minut. Tu z kolei inny członek załogi wyszedł na deck (górny pokład) i zaczął się rozglądać, po chwili wskazał nam ciemny kształt na powierzchni wody.
Na początku trudno nam było uwierzyć, że ten nieregularny kształt, z tej odległości wyglądający na mały, jest tym czego poszukiwaliśmy. Na tak wielkiej przestrzeni wodnej wieloryb zdawał się wielorybkiem, choć jest największym wielorybem posiadającym zęby i jedzącym nawet rekiny i olbrzymie kałamarnice. Dowodem, że nie jest to zwykła kłoda był wystrzelony słup mgiełki, która wydobywała się z, jak się okazało, ogromnego cielska.
Delikatnie i powoli podpłynęliśmy do niego na odległość około 10 metrów. Tajemniczy kształt co chwilę chował się pod powierzchnią wody, po czym wypływał i mogliśmy go oglądać. Każdy wypuszczony słup wody wywoływał owację wśród obserwujących. Każdy wieloryb zostaje na powierzchni jakieś 10 minut nabierając oddechu, po czym znika w głębinach wstrzymując oddech na około 2h. Na pożegnanie zawsze macha ogonkiem.
Wieloryby bardzo lubią teren Kaikoury bo jest tu głęboki rów, w którym mogą sobie nurkować, a jak się im znudzi życie to i umierać.
Chwilę po zanurkowaniu naszego pierwszego wieloryba chłopak obserwujący powierzchnię wody zawołał do sternika „1 mila na północny wschód”. Nie mam pojęcia jak z prawie dwóch kilometrów mógł zobaczyć wieloryba, ale po chwili byliśmy przy kolejnym olbrzymie, który zabawiał nas puszczając fontanny na kilka metrów. Po czym ruchem pełnym gracji zanurkował na swoje głębinowe łowy.
Więcej zdjęć:
I jeszcze jeden "ogon"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz