Po śniadaniu ruszyliśmy do Auckland.
Znaleźliśmy miejsce parkingowe, w parkomacie wpłaciliśmy kwotę, która wydawała nam się prawidłowa. Po czym jakiś przechodzień powiedział nam, że właśnie świętują Dzień Auckland i parking jest darmowy. Rzeczywiście czuliśmy się jak w niedzielę lub święto, a był poniedziałek. Wszędzie pusto i wszystko pozamykane. Szybko okazało się, że banki i poczta są też zamknięte, a bardzo nam zależało żeby w tych miejscach załatwić ważne rzeczy przed wyjazdem, w banku dowiedzieć się jak zamknąć konto, a z poczty wysłać paczkę. Poszliśmy więc kupić pamiątki i wjechać na wieżę widokową.
A sprawy urzędowe musieliśmy przełożyć na następny dzień. Pojechaliśmy więc do hostelu. Po raz kolejny Auckland okazało się strasznie zakręconym miastem. Przejechanie pół kilometra zajęło nam pół godziny, przy okazji zwiedziliśmy pół miasta szukając jednokierunkowych dróg prowadzących w odpowiednim kierunku.
Samochód mieliśmy cały zawalony tysiącami rzeczy, które musieliśmy przetransportować do Hostelu na piątym piętrze kamiennicy. Mieliśmy na to aż 5 minut bo tyle pozwalały ograniczenia na ulicy. Może to i lepiej bo zostało nam kilkanaście minut, żeby oddać samochód. Wypożyczalnia była bliziutko, ale znając to miasto wiedzieliśmy, że dojazd tam zajmie nam dużo czasu. Na cztery razy przewieźliśmy wszystkie nasze rzeczy windą na piąte piętro, zostawiliśmy wszystko rzucone na korytarzu i powiedzieliśmy w recepcji, że zaraz wrócimy. Wskoczyliśmy do samochodu i pomknęliśmy prosto do wypożyczalni, bez tankowania i mycia wozu. Jak wiadomo zarówno nie natankowanie samochodu jak i nie umycie grozi dość wysoką karą. W wypożyczalni byliśmy już po czasie, na szczęście obsługujący pozwolili nam pojechać na stację benzynową, żeby uzupełnić paliwo, symbolicznie też umyliśmy karoserię i wytrzepaliśmy dywaniki ze środka. Ufff, co za stres. Na szczęście obyło się bez dodatkowych opłat. W hostelu zrobiliśmy sobie obiad, a resztę czasu zajęło nam przepakowywanie się.
Samochód mieliśmy cały zawalony tysiącami rzeczy, które musieliśmy przetransportować do Hostelu na piątym piętrze kamiennicy. Mieliśmy na to aż 5 minut bo tyle pozwalały ograniczenia na ulicy. Może to i lepiej bo zostało nam kilkanaście minut, żeby oddać samochód. Wypożyczalnia była bliziutko, ale znając to miasto wiedzieliśmy, że dojazd tam zajmie nam dużo czasu. Na cztery razy przewieźliśmy wszystkie nasze rzeczy windą na piąte piętro, zostawiliśmy wszystko rzucone na korytarzu i powiedzieliśmy w recepcji, że zaraz wrócimy. Wskoczyliśmy do samochodu i pomknęliśmy prosto do wypożyczalni, bez tankowania i mycia wozu. Jak wiadomo zarówno nie natankowanie samochodu jak i nie umycie grozi dość wysoką karą. W wypożyczalni byliśmy już po czasie, na szczęście obsługujący pozwolili nam pojechać na stację benzynową, żeby uzupełnić paliwo, symbolicznie też umyliśmy karoserię i wytrzepaliśmy dywaniki ze środka. Ufff, co za stres. Na szczęście obyło się bez dodatkowych opłat. W hostelu zrobiliśmy sobie obiad, a resztę czasu zajęło nam przepakowywanie się.
Nazajutrz podczas śniadania spotkaliśmy pierwszego Polaka w Nowej Zelandii, nie licząc Cioci i jej rodziny. Pracował w hostelu jako złota rączka, za co miał darmowy nocleg. Jego historia była bardzo ciekawa : do NZ przyjechał dosłownie na jeden dzień a przynajmniej tak myślał bo okazało się, że jego wiza australijska była jednorazowa i jak opuścił ten kraj to w świetle australijskiego prawa stał się Persona non grata.Wrócił więc na wyspy i już od miesiąca czekał na nową wizę.
W błyskawicznym tempie wysłaliśmy naszą paczkę i pod bankiem byliśmy zanim go otworzyli. Jako pierwsi klienci zostaliśmy szybko obsłużeni i powiedziano nam, że konto bez kłopotu możemy zamknąć z naszego kraju. Wystarczy że prześlemy specjalny formularz faksem i konto zostanie zamknięte, a pozostałe środki przelane na wskazane konto.
Idąc na przystanek, który był kilkaset metrów od hostelu, przypomnieliśmy sobie po dość długim czasie jakie mamy ciężkie bagaże. Ostatnio tylko woziliśmy je samochodami, teraz trzeba było liczyć tylko na własne plecy. Na lotnisko dotarliśmy dość sprawnie i z pewną tęsknotą żegnaliśmy naszą Nową Zelandię, która gościła nas przez ostatnie trzy miesiące.
Więcej zdjęć:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz