Śniadanie na tarasie: papaja i tosty z dżemem.
Wypożyczyliśmy sprzęt do „snorkowania” - płetwy, maskę i rurkę.
Z przyjemnością zanurzyliśmy się w lagunie. I zaczęliśmy obserwować rafę.
Wkroczenie w ten mokry świat wywołało we mnie chyba największy zachwyt w czasie całej dotychczasowej podróży. Zanurzając się pod wodę wkraczałem w zupełnie nieznany świat, w którym wszystko jest zupełnie inne. Nie obowiązuje grawitacja, można latać bezkarnie, unosić się, lewitować. Nie ma tu żadnego pośpiechu – opory wody nie pozwalają na żaden gwałtowny ruch, panuje pełen spokój. Poza tym rybki w najmniejszym stopniu nie reagują strachem, nie uciekają. Przyglądają się tobie jakbyś to ty był jakąś niestworzoną istotą, która nie wiadomo skąd się tu wzięła i co tu robi. Te rybki... w tysiącach różnych barw, od czarno-białych,
po oczobitnie niebieskie.
Co kilka kroków, a właściwie machnięć rękoma i nogami, odkrywaliśmy nowe ich gatunki, jak przyrodnik wędrujący po dżungli, gdzie nie stanęła nigdy ludzka stopa. Egzotyki widokowi dodawały konstrukcje rafy koralowej. W niewielkich odległościach od siebie wyrastały przeróżne konstelacje. Niektóre wyglądające jak omszone na brązowo kamienie,
inne jak misternie rzeźbione ażurowe arcydzieła wykute w fioletowym kamieniu.
Podwodne zdjęcia nawet w 1 procencie nie oddają piękna jakie tam oglądaliśmy. Konstrukcje wewnętrzną koralowców mogliśmy podziwiać podczas popołudniowego spaceru.
Wtedy też kibicowaliśmy kolejnym krabom wychodzącym na plażę.
Było ich co nie miara.
Będąc w pełnym zachwycie nie zauważyliśmy, że słońce spiekło nasze plecy na raczka, mimo smarowania ich wcześniej kremem, od tego momentu nie tylko smarowaliśmy plecy, ale zakładaliśmy koszulki i w nich się taplaliśmy.
Więcej zdjęć:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz