Nasz lot był lotem do Osaki, z międzylądowaniem w Cairns, na pokładzie wcale nas nie karmili, nawet wody nam nie dali.
Gdy dotarliśmy na miejsce, pani z informacji turystycznej zaczepiała wychodzących pasażerów naszego lotu nas również. Musieliśmy sprawdzić kilka rzeczy w internecie więc powiedzieliśmy jej, że za chwilę wrócimy na co przystała z uśmiechem.
Dostaliśmy maila, że samochód mamy odebrać za kilka godzin z centrum miasta. Wróciliśmy więc na dół poszukać pani z informacji, żeby się dowiedzieć jak dotrzeć do miasta. Jednak pani nie było... Zasadniczo nie było prawie nikogo oprócz pani z wypożyczalni samochodów i może dwóch pasażerów. Kasia poszła poszukać śladów jakichś autobusów jadących do centrum. Osoba, którą spotkała wiedziała jedynie o busie za 22 $, w przewodniku polecano tańszy, ale o takim nikt nic nie słyszał. Ktoś stwierdził, że powinniśmy przejść na lotnisko lotów krajowych, może tam będą jakieś autobusy. W ogóle lotnisko robiło wrażenie jakby tylko działało w momencie kiedy przylatują samoloty, czyli kilka razy dziennie, w miedzy czasie wymiera. Niestety następny lot był dopiero za kilka godzin więc zaczęliśmy się zbierać, wtedy podeszła do nas dziewczyna – Polka i zaproponowała nam podwózkę, oczywiście zgodziliśmy się. Okazało się, że wypożyczyła na kilka dni samochód i dziś wybiera się na wycieczkę po wytwórniach wina z mango i fabryce kawy oraz czekolady, po chwili zaproponowała żebyśmy jej potowarzyszyli. Spadła nam jak z nieba. To była jedna z najmilszych niespodzianek jakie spotkały nas w naszej podróży, ze stanu totalnego zagubienia na opustoszałym lotnisku, znaleźliśmy się w luksusowym samochodzie prowadzonym przez zakochaną w tej okolicy, bardzo sympatyczną Polkę. Przełożyliśmy odbiór naszego auta na następny dzień i pojechaliśmy malowniczą trasą znaną Izie do Port Douglas. Po drodze zatrzymywaliśmy się na kolejnych punktach widokowych.
Po raz pierwszy od bardzo dawna nie musieliśmy sami wymyślać i wybierać co mamy zobaczyć, tylko robiła to jak wytrawny przewodnik Iza. Wiozła nas do miejsc rzadko opisywanych w przewodnikach, a na prawdę pięknych jak na przykład wodospad w buszu.
Zainteresowanie Izy winami z mango produkowanymi w lokalnych małych winiarniach też wydało nam się bardzo ciekawe. Dziewczyny próbowały przeróżnych ich gatunków, dzięki czemu ja mogłem zasiąść za kółkiem ;)
Z kolei fabryka kawy i czekolady przebiła wszystko. Za niewygórowaną opłatę wejściową mogliśmy w środku testować ich produkty do woli. A były one niewiarygodnie pyszne i dla nas nowe. Rozpływam się na samo wspomnienie, mmmmm. 10 rodzajów herbaty,
10 gatunków kawy,
czekolada w 20 smakach.
Po prostu nie do opisania.
Można było też zobaczyć jak wygląda kawa w kolejnych stadiach od krzaczka,
przez poszczególne stadia prażenia, po gotowe ziarenko.
W mieście Port Douglas gdzie dojechaliśmy pod wieczór próbowaliśmy poszukać biur turystycznych oferujących wycieczki na rafę koralową. Iza bardzo nas zachęcała, żeby popłynąć na Green Island i tam posnorkować. Jednak było na tyle późno, że wszystkie biura turystyczne były pozamykane. Za to restauracje przeżywały totalne oblężenie. Przyczyniliśmy się do tego i my i to nie byle jak. Postanowiliśmy spróbować półmiska lokalnych specjałów. Na naszych talerzach pojawił się stek z kangura, filet z emu i potrawka krokodyla.
W naszym konkursie na najlepsze danie wygrał bezsprzecznie kangur, mniam. Krokodyl smakował jak wodnista kurczako-ryba i był pozbawiony jakichkolwiek walorów smakowych, z kolei mięso emu było żylaste.
Zrobiło się późno więc Iza, która miała nas odwieść do Cairns zaprosiła nas na nocleg do wynajętego przez siebie apartamentu w Palm Cove, także nie dość że mieliśmy bardzo udany dzień, to jeszcze się załapaliśmy na darmowy nocleg. Iza też korzystała z promocji, różne firmy promują się w ten sposób, że oferują bardzo korzystne ceny noclegu w hotelach w zamian za uczestnictwo w prezentacji ich produktów.
Więcej zdjęć:
Nareszcie jakis update! Co u Was slychac?
OdpowiedzUsuńAga