Tego bloga dedykujemy naszemu dziadkowi,
który 03.02.2011 zakończył swoją podróż po tym świecie.




środa, 17 października 2012

19-20.02 Dzień dziobaka - Eungella NP

Kolejny poranek znów spędziliśmy w wypożyczalni samochodów. Na szczęście telefon do Polski pomógł i ruszyliśmy do Townsville. Po drodze mijaliśmy skutki cyklonu, który nawiedził stan Queensland krótko przed naszym przybyciem. Poprzewracane bananowce


, drzewa

itp.

świadczyły o ogromnej sile tego kataklizmu.

W Australii jest niezliczona liczba parków narodowych, naszych ulubionych celów wypraw. Znalezione na mapie ustaliliśmy sobie jako obowiązkowe punkty naszej 3000 kilometrowej trasy. Pierwsza wizyta w punkcie informacyjnym ostudziła trochę nasz zapał, gdyż powiedziano nam ze parki w tym rejonie są zamknięte po cyklonie.
Pojechaliśmy więc dalej do Proserpine miejsca blisko wysp Whitsunday, które chcieliśmy obejrzeć. Znaleźliśmy camping, recepcja była czynna tylko do 17, a było już grubo po 20. postanowiliśmy zadzwonić do właścicieli z budki telefonicznej, ale nie przyjmowała monet. Przy zamkniętym biurze towarzyszyły nam tuziny ciekawskich płazów.


Nie mieliśmy wyboru więc rozbiliśmy namiot nie informując o tym nikogo. Na szczęście rano nikt nie miał do nas o to pretensji, zarejestrowano nas jakby nigdy nic.
Parkiem narodowym, który koniecznie chcieliśmy odwiedzić był Eungella, w skrócie Euglena ;), polecono nam go w informacji w Proserinie.Ten Park był nam nie bardzo po drodze, trzeba było wspiąć się szosą na znaczną wysokość.


Widoki stamtąd bardzo ładne, ale jakiegokolwiek punktu informacji brak. Stanęliśmy więc przy tablicy informacyjnej i tu ukazały nam się pierwsze zwierzęta – stada nietoperzy wiszące tuż za tablicą na drzewach.

Dosłownie setki wiszących i latających ssaków.


Park ten jest znany z występującego tam dziobaka, który był celem naszej wizyty w parku. Zbudowano tu pomost nad rzeką,z którego w pewnych porach dnia można obserwować to osobliwe zwierzę. Stada żółwi dotrzymywały nam towarzystwa


dopóki nie pojawił się on...


Zrobiliśmy sobie spacer po parku, w czasie której spotkaliśmy kakadu, zwierzę wydające odgłosy diabła tasmańskiego oraz indyka australijskiego.


Z parku pojechaliśmy na Cape Hillsborough NP na nocleg. Na ulotce było napisane, że trzeba się zarejestrować u zarządców parku, więc po drodze szukaliśmy miejsca, gdzie można dokonać rejestracji, ale znaleźliśmy tylko biegające ptaszki. Po dotarciu na miejsce na tablicy ogłoszeń znaleźliśmy informację, że są tylko dwie drogi rejestracji: przez internet albo telefonicznie, niestety ani jedno ani drugie w tych warunkach było niewykonalne. Była to głęboka dzika głusza.


Chyba nie pisaliśmy jeszcze jaki system noclegów opracowaliśmy w AU. Mianowicie mieliśmy w wypożyczonym samochodzie mapę drogową, która miała oznaczone miejsca noclegowe - płatne, symbolicznie płatne i darmowe. Naszą trasę wyznaczały kempingi bezpłatne. Były one w niebanalnych miejscach, poza wszelkim ruchem turystycznym. Miało to ten plus, ze można było zobaczyć miejsca nie opisane w żadnych przewodnikach, dzikie i niesamowite. Minus był taki, że trudno było do nich dojechać i nie miały żadnej łączności z cywilizacją. Informacje w internecie uczulały nas na fakt, że noclegi na terenie parków narodowych wymagają wcześniejszej rejestracji. Przez chwile myśleliśmy, że wprowadzono taki system z powodu dużej ilości chętnych, ale na pewno nie był to powód, bo miejsca te były absolutnie puste, rzadko można było tam kogokolwiek spotkać. Może zbierali statystyki ;)
Napisaliśmy więc na karcie pobytowej, że wg ulotki można się rejestrować na miejscu i zaczęliśmy przygotować się do snu.
Miejsce to było na sporym cyplu, w głębokim lesie. Wśród egzotycznych drzew znaleźliśmy miejsce na namiot.



  Na miejscu namiotowym powitał nas gigantyczny pająk, a po drodze do toalety strachliwy opos. Łazienki były ekologiczne - zero detergentów a płuczka na wajchę – służącą do pompowania wody. Przed snem postanowiliśmy się przejść nad morze.


 Ja poszłam spać najpierw do samochodu, bo bałam się dingo, mimo że raczej trudno je spotkać. Nie mogłam zasnąć, więc podglądałam jakiegoś stworka biegającego po drzewach, prawdopodobnie oposa. Niestety upal i komary wypłoszyły mnie do nieco chłodniejszego namiotu. Noc nie należała do cichych, koncerty dawały żaby, ptaki i nie wiadomo co jeszcze.

Więcej wody:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz