Po raz kolejny okazało się że w dzień wszystko jest dużo prostsze. Prysznic znalazł się niemal sam choć wieczorem zapadł się pod ziemię. Zostaliśmy wynagrodzeni za wczorajsze niepowodzenia gorącą wodą. Jednak dla równowagi w przyrodzie miałam problem z wydostaniem się z kabiny. Wołania o pomoc do Jasia na nic się zdały tym bardziej iż był to prysznic dla kobiet a kabiny dla mężczyzn były w innym miejscu. Myślałam, że tam zostanę do wieczora ale wtedy zjawiła się jakaś pani, która słysząc moje wołania postanowiła mi pomóc i zawołała Jasia. Byłam uratowana.
Po takich emocjach śniadanie smakowało znakomicie.
Po krótkim serfowaniu po internecie zapominamy o spotkaniu z Aborygenami (ceny zaporowe, więc zadowoliliśmy się spotkaniem jednego w Blue Mountain NP) za to za nic nie przepuścimy bliskiego zapoznaniasię z misiami koala.
Do Featherdale Wildlife Park docieramy na dwie godziny przed zamknięciem. Na szczęście ze znalezieniem Koali nie mamy problemu są niemal wszędzie.
Co więcej można go nawet dotknąć i zrobić sobie z nim zdjęcia
więc zgodne z regułą parku "coudle Koala" kudlimy miśka.
Oglądamy ptaszydła, głównie papugi.
Biegamy za kangurami, głaszczemy je i karmimy.
Zaczęło padać i zamókł nam aparat, w dodatku w momencie kiedy wombat słodko śpi niczym się nie przejmując.
Nie poddałam się jednak i dalej robiłam zdjęcia po mimo, że były zamglone lub nie było ich widać wcale. Mając nadzieję, że to tylko zawilgocenie postanowiłam wysuszyć aparat pod suszarka do rąk ;) Niestety nie pomogło. Kiedy dotarliśmy do diabła tasmańskiego
aparat sam się cudownie naprawił. Na szczęście można też było zobaczyć zdjęcia które zrobiliśmy wcześniej (Stąd zdjęcia wombata ;)
U diabła tasmańskiego nadeszła pora karmienia przez obsługę przy okazji można czegoś o nim posłuchać.
Spotykamy też olbrzymie tańczące z drzewem boćki.
Do kolekcji australijskich zwierząt brakuje nam już tylko kolczatki ale nigdzie jej nie ma. Znajdujemy za to krokodyla
mierzącego 5m długości i kolejne ptaszydła,
emu,
kolejne kangury,
pomieszczenie dla bilbo, ale ich też nie ma, za to są wiszące z myszami w pysku nietoperze. W końcu natrafiamy na kolczatkę a nawet dwie.
Schowały się pod pniem ale po pewnym czasie na szczęście wyszły. Teraz mogliśmy opuszczać Featherdale Wildlife Park.
Kupiliśmy kilka pamiątek i pojechaliśmy na upatrzony kulturalny nocleg - w pełni wyposażone duże pole kempingowe. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że nie mają "licencji na namioty" wolno spaćwyłącznie w kamperze, pojechaliśmy więc dalej, ale kolejne odwiedzane kempingi były albo zamknięte albo miejsc w nich już brak. Próbowaliśmy coś znaleźć korzystając z darmowego internetu, ale nic w okolicy nie było. W końcu wróciliśmy spory kawał drogi na nany z poprzednich nocy darmowy punkt noclegowy w Blue Mountain. Z prania nici i wyspania też.
Więcej zdjęć:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz