W nocy tak wiało i huczało, że mieliśmy wrażenie, że przechodził cyklon i to z kilka razy, ale dzięki temu nie było tak gorąco. Nad ranem obudził mnie dźwięk jakby ktoś się dławił. Z ciekawości wyjrzałam z namiotu i zobaczyłam indyka.
Po "cyklonie" nie było już śladu.
Po uregulowaniu należności za nocleg, śniadaniu i przygotowaniu obiadu ruszyliśmy dalej w drogę, naszym celem było spotkanie z misiem koala. Po drodze co jakiś czas koala machał nam ze znaku drogowego łapką, wypatrywaliśmy żywego, ale nigdzie go nie było ani na drzewach ani na ziemi.
Pocieszaliśmy się że w Nossa NP, do którego jechaliśmy, bez trudu go znajdziemy. Pogoda nie mogła się zdecydować to padało, to przestawało, a my spędziliśmy cały dzień w drodze do misia. Zdążyliśmy tylko zajrzeć do informacji turystycznej i zapytać o noclegi . Znaleźliśmy darmowy camping przed Parkiem Narodowym Noosa. Do końca dnia padało.
Rano pogoda nadal nie mogła się zdecydować znów to padało, to nie padało. Namiot oczywiście ociekał wodą. Ruszyliśmy do Parku. Na szczęście po wejściu do niego przestało padać ale niebo wciąż było zachmurzone.
W punkcie informacyjnym parku wisiała tablica, gdzie każdy turysta mógł wpisać ,miejsce w którym widział koalę. Tego dnia jednak nikt go jeszcze nie spotkał - tablica była pusta. Panie z informacji poleciły nam kilka ścieżek, gdzie w poprzednie dni był najczęściej widywany. Poszliśmy wybrzeżem.
Park ten powinien raczej słynąć z surferów niż z koali, bo w przeciwieństwie do tych drugich tych pierwszych było zatrzęsienie.
Do końca miałam nadzieję spotkać misia, ale go tam nie było. Ćwiczyliśmy szyję i oczy, aby przeczesywać wzrokiem koronę każdego drzewa eukaliptusowego, jednak bez efektu. Musieliśmy jechać dalej, żeby oddać samochód. Nie pamiętam czy tłumaczyliśmy, że przez Australię jechaliśmy na zasadzie "free transfer" tzn. nie płaciliśmy za wypożyczenie, ale musieliśmy oddać w określonym czasie w wyznaczone miejsce.
Pocieszałam się myślą, że jeszcze nie wyjeżdżamy z Australii i wciąż mam szansę zobaczyć koalę.
Do oddania samochodu trzeba było się trochę przygotować: zatankować benzynę, wyszorować pojazd a potem najtrudniejsze - szukanie adresu. Błądziliśmy długo, choć to podobno było tuż za rogiem i prosto trafić. Znów musieliśmy dotankować, bo wskazówka poziomu paliwa skakała, przy okazji zrobiliśmy odkurzanie za 2 dolary i mycie kroserii po raz drugi. W końcu spytaliśmy pana, który stwierdził że jeśli pojedziemy prosto to trafimy prosto do wypożyczalni i rzeczywiście tak było. Tam chcieliśmy oddać nasz dotychczasowy wóz i wziąć kolejny, który mieliśmy odtransportować dalej na południe - do Sydney. Przy odbieraniu nowego wozu zaskoczyła nas niekończąca się opowieść bankowa pod tytułem problem z kartą. Nasze problemy wynikały z blokady środków z poprzedniego transferu samochodu, ale Panowie z obsługi szybko sobie z tym poradzili. Dostaliśmy campera z porządną kuchnią na pokładzie, lodówką, łóżkami i szafkami, a nawet zlewem z pompką automatyczną i mikrofalą.

Full wypas. Niestety nie dało się przedłużyć czasu transportu. Samo załatwianie zajęło trochę czasu na szczęście firma miała internet bezprzewodowy więc się nie nudziłam, poza tym było piękne słońce więc zdążyłam wysuszyć nasz namiot na parkingu wypożyczalni.
Ruszyliśmy tą „Krową", było już późno, kilkadziesiąt minut zajęło nam wydostanie się z miasta, a to korki, a to ulica źle oznaczona. Potem szukaliśmy sklepu aby kupić zapas żywności, ale albo go właśnie minęliśmy albo zjazdy z autostrady okazywały się bez-sklepowe. W końcu znaleźliśmy jeden po kilku informacjach od ludzi, ale nie było to łatwe.
Na szczęście przejechaliśmy granicę stanów i w tym stanie była dopiero 20 w stanie z której jechaliśmy była 21, więc mieliśmy szczęście, bo zdążyliśmy przed zamknięciem sklepu. Wypakowaliśmy lodówkę i zrobiliśmy obiad z warzywami. Jaś z tej okazji rozstawił stół. Ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu darmowego noclegu.
Była już 24 jak znaleźliśmy jakieś pole kempingowe, niestety bez ubikacji bo była zamknięta, za to z ToiToi-em, ale była to wyższa klasa, ze spłuczką ręczną i wodą. Rozłożyliśmy wnętrze pojazdu w tryb noclegu i poszliśmy spać.
Więcej zdjęć: